Recenzja filmu

Halloween. Finał (2022)
David Gordon Green
Jamie Lee Curtis
Andi Matichak

Final cut

Trzeba przyznać, że David Gordon Green pogubił się w tej scenariuszowej zawiłości, trochę niezgrabnie i bezmyślnie przesuwając filmowe akcenty. Bardziej niż Laurie prawdziwym bohaterem jest tu
Final cut
źródło: Materiały prasowe
"Zło nie ginie, tylko nieustannie zmienia swoją postać…". Ta myśl Laurie Strode staje się motywem przewodnim (niby) ostatniej odsłony jednej z najsłynniejszych franczyz w historii kina. Równie głęboko wziął sobie do serca tę posępną konstatację David Gordon Green, który w domknięciu swojej serii legacy sequels upatrzył ostatnią szansę na eksperyment i dywersję. "Halloween. Finał" znajduje się jednak w filmowym potrzasku: między hołdem a nieustającą chęcią reżyserskiego wykazania się.

Po zatrważających wydarzeniach "Halloween zabija" Laurie Strode (Jamie Lee Curtis) nie zamknęła się z dala od wszystkich w swojej uzbrojonej leśnej chatce, tylko postanowiła wyjść między ludzi. Kultowa bohaterka mieszka razem z wnuczką Allyson (Andi Matichak), pracuje wytrwale nad publikacją wspomnień, a nawet dzielnie stroi dom na Halloween, chcąc zamazać piętno tego święta na jej dramatycznym życiorysie. Miasteczko Haddonfield pogrążyło się zaś w zbiorowej parano. Mimo, że Michaela Myersa nikt nie widział od czterech lat, to właśnie jego legendzie mieszkańcy przypisują strach i przemoc, która wciąż pojawia się w ich domach i ulicach. A że nie ma Myersa bez Laurie Strode, to właśnie biednej kobiecinie obrywa się w Haddonfield za (prawie) wszystko.



Michael Myers stał się w Haddonfield kimś na wzór Lorda Voldemorta z pierwszej części "Harry’ego Pottera". Jedni mawiają, że zdechł, drudzy zaś, że zbiera siły i za chwilę na pełną skalę dokona kolejnej masakry. A skoro długie dzieje Strode i Myersa są ze sobą tak silnie i mistycznie splecione, czy może istnieć świat, w którym jedno żyje bez drugiego?

Do całej układanki dochodzą perypetie młodszego pokolenia. Mimowolną ofiarą "gorączki na Myersa" zostaje Corey (Rohan Campbell), młodzieniec oskarżony o zabicie chłopca, którym opiekował się podczas jednej, felernej halloweenowej nocy. Życie z łatką zabójcy – nawet jeśli "przypadkowego" – nieodwracalnie zmienia introwertycznego Coreya. Losy tego "jednoczesnego kata i ofiary" zaczną w końcu interferować z potrzebą spokoju i odnowy samej Laurie. Mimo początkowej przychylności, nie będzie ona w stanie zaakceptować związku ukochanej Allyson z niebezpiecznym Coreyem.



Trzeba przyznać, że David Gordon Green pogubił się w tej scenariuszowej zawiłości, trochę niezgrabnie i bezmyślnie przesuwając filmowe akcenty. Bardziej niż Laurie prawdziwym bohaterem jest tu właściwie Corey: "Halloween. Finał" stanowi w zasadzie origin story swoistego następcy Michaela Myersa. Początkowo wydaje się to nawet intrygujące – wszak atrakcyjnie zainscenizowana sekwencja otwierająca "Finał" to trochę "mały film w dużym filmie" - jednak z czasem odsuwa nas to od serca tej długowiecznej serii. Ikoniczna panna Strode jest chwilami sprowadzona do bycia wyłącznie wytworem wyobraźni Coreya, a skonfliktowanie babci z wnuczką (będącej w pewnym sensie młodszym odbiciem Laurie) jest do bólu pretekstowe i wtórne.

Wygląda to trochę tak, jakby reżyser "Boskiego chilloutu" chciał nakręcić przede wszystkim mroczne love story dwójki mocno zranionych outsiderów (alternatywna linia historii, gdzie "młodsza wersja Laurie" i "młodsza wersja Myersa" są parą?), ale po drodze przypomniał sobie, że "this is (the last) Halloween". Najważniejsza jest przecież ostateczna konfrontacja Strode z jej nemesis. Konfrontacja, która swoją drogą została naprawdę mistrzowsko zainscenizowana. Dostajemy tu wręcz piękny powrót do początku serii: wszystko się absolutnie zgadza w kwestii kostiumu (zwróćcie uwagę na strój Laurie – powraca ikoniczna niebieska koszula i dżinsy), rekwizytów (długi szpikulec!) czy scenografii (szafa, schody, kuchnia!).

W dwóch poprzednich odsłonach nowej trylogii Green skupił się przede wszystkim na tym, aby jak najsprawniej połączyć współczesność z oryginałem. Udało się to najlepiej na linii macierz 1978 – sequel 2018. Myers jawi się w tym kluczu jako wariacja opowieści o Boogeymanie, istocie nadprzyrodzonej, która niczym wańka-wstańka nie przestaje straszyć i przerażać. Nie ma też za bardzo sposobu, żeby doprowadzić do jego do ostatecznego upadku. Myers jest personifikacją zła: zła symbolicznego, które ucieka od psychologizacji czy racjonalizacji. Skupiając się w "Halloween. Finał" na tym, dlaczego Corey wszedł na ciemną drogę, kto go sprowokował i z jakim skutkiem, seria traci bezpowrotnie niezwykłość swojej aury. Nie są tu już w stanie pomóc nawet najbardziej soczyste i makabryczne inscenizacje morderstw. Zresztą, biorąc pod uwagę gatunkowy rodowód, i tak jest ich w filmie zdecydowanie za mało.



To, co dla mnie w nowym "Halloween" najciekawsze, to refleksja nad społecznym statusem tzw. survival girl. Wspólnota Haddonfield upatruje w postaci przepracowującej traumę Laurie kozła ofiarnego, na którego może wylewać pomyje hejtu – mimo wszystkich przeżytych przez nią tragedii, włącznie ze śmiercią córki. Zgodnie z przyjętą przez nich narracją to właśnie Laurie SPROWOKOWAŁA Myersa, ściągając niemożliwą do zmazania klątwę na miasteczko. Winny nie jest psychopata, który czterdzieści cztery lata temu zaburzył na zawsze spokój jej egzystencji, tylko ona – niegdyś wielce cnotliwa, a teraz zepsuta final girl. Czy nie brzmi to jak modelowy przykład niesprawiedliwego – i jakże dziś powszechnego – mechanizmu obwiniania ofiar przemocy?

Jakaż to ironia losu, że prawdziwie elektryzującym wydarzeniem Halloween Anno Domini 2022 nie jest wcale ostatnia krwawa potyczka Laurie Stode z Michaelem Myersem, tylko nisko – nisko, nisko – budżetowy "Terrifier 2. Masakra w święta". Film, którego (prawie) nikt nie wypatrywał na filmowym horyzoncie premier (mało tego: przyznać się szczerze czy w ogóle wiedzieliście o istnieniu serii z psychopatycznym klaunem ubranym w barwy Juventusu Turyn?). Filozoficzne niemal dywagacje nad psychologią i naturą zła finalnie zdają się przegrywać z jego banalnością i komizmem. Cukierek albo psikus.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones